piątek, 30 listopada 2012

Blondynka wieczorową porą



Being in love is like being lit on fire and having your loved one morph into a marshmallow as she runs to embrace you
{Jarod Kintz, This Book has no title}




W strugach deszczu, z parasolem w dłoni pobiegłam dziś na pocztę odebrać przesyłkę.
To była książka, na którą czekałam. 

Kupiłam ją chyba głównie dlatego, by sprawić sobie małą wieczorną przyjemność (a nawet kilka) oglądania pięknych zdjęć na druku, a nie w formacie LCD.
Oraz po to, by poczytać jak inni (czyli Mimi) opisują kadry ze swojego życia. Taka socjologiczna ciekawość... ;)
I jeszcze dlatego, aby dowiedzieć się czegoś interesującego o różnych zakątkach świata lub jego aspektach. (Z pierwszej części, 'Czas Odnaleziony', dowiedziałam się sporo o kawie; przedtem trzy dekady żyłam w przekonaniu, że espresso z ekspresu ciśnieniowego to najmocniejsze, co z kawowych opcji można sobie zaserwować... A wcale nie...)
Wszystko to w prostym, bezpretensjonalnym stylu. Po prostu - przyjemne.

No więc dzisiaj pierwszy wieczór z powiewem 'Dobrego Wiatru' i z kubkiem czegoś ciepłego i lekko słodkiego.



Mleczna kawa różana z piankami Marshmallow (na duży kubek)


3/4 szklanki średnio mocnej kawy
1/2 szklanki tłustego, spienionego mleka
kilka pianek Marshmallow
syrop z płatków róży


A na koniec prequel wspomnianej wieczornej przyjemności. Mała sesja tego, co miało miejsce potem. Fotografowała blondynka.



niedziela, 25 listopada 2012

Torcik herbaciano-makowy z lemon curd


Wiesz, nie wszyscy lubią cebulę. 
Tort! Wszyscy lubią tort! 
Tort ma warstwy.




W końcu moja mała, wysoka tortownica doczekała się inauguracji!

Wyszedł z niej biszkopt.
Który przy odrobinie pracy zamienił się w tort. Z kremem makowym i herbacianym. Pokryty bezą szwajcarską i pierzynką lemon curd.

Po przepis zapraszam wieczorem...

---

Jest 21:21. Czas na przepis. 

Zestaw smaków - mak*, herbata i cytryna chodził za mną od jakiegoś czasu. I tak postanowiłam go połączyć w autorski zestaw, choć może jak by głębiej pogooglować, to podobne przepisy się znajdą (nic, czego ktoś by już kiedyś nie wymyślił...).

Jak każdy tort, czy nawet torcik, ten również wymaga nieco pracy i czasu. A może nie tyle czasu, ile wykonania sporej ilości drobnych czynności. Opis wydaje się długi. 
Ale zapewniam, że praca nie jest żmudna, pot nie płynie strumieniami, a efekt wart jest spróbowania.


Bazą oczywiście jest biszkopt, który ja upiekłam dzień wcześniej. Wiele lat temu, traumatyczne przeżycia z biszkoptem (masa wylewająca się z formy i ogólna wypiekowa porażka) zrodziły we mnie przekonanie, że lepiej się za niego nie zabierać. Jakiś czas temu zaryzykowałam z biszkoptem na roladę i diametralnie zmieniłam zdanie...

Trzeba tylko trzymać się prostych zasad (przekazywanych łańcuszkowo, znalezionych u Doroty z Moich Wypieków). I poznać swój piekarnik.

Najlepsza i najprostsza reguła dotycząca proporcji składników na biszkopt jest następująca:
na każde jajko, jedna łyżka mąki pszennej, jedna łyżka mąki ziemniaczanej i dwie łyżki cukru.
 
Zgodnie z tą zasadą na mój biszkopt zużyłam:

3 jajka
3 łyżki mąki pszennej + 3 łyżki mąki ziemniaczanej (zmieszane, przesiane)
6 łyżek cukru


Białka ubijamy na sztywną pianę i dalej ubijając dodajemy po łyżce cukru. Piana ma być 'bezowa' - zwarta i błyszcząca. Wówczas, ciągle miksując na niskich obrotach, dodajemy po jednym żółtku i na koniec przesiane mąki 2-3 partiami. Dno tortownicy wykładamy papierem do pieczenia, wlewamy masę, wyrównujemy szpatułką i pieczemy w piekarniku nagrzanym do 170 stopni ok. 40 minut, do 'suchego patyczka'. Wyciągamy gorący biszkopt i upuszczamy formę na podłogę z wysokości mniej więcej pół metra. Wstawiamy biszkopt z powrotem do uchylonego piekarnika i zostawiamy do całkowitego wystygnięcia. 
Biszkopt odwracamy 'do góry dnem', dzielimy na 3 blaty.


Oba kremy do przełożenia tortu zrobiłam na jednej 'bazie' (na większy biszkopt zapewne trzeba zwiększyć proporcje):

1 opakowanie (250g) serka mascarpone
300ml śmietanki 30%

Krem makowy:

125g mascarpone ubijamy ze 150ml mocno schłodzonej śmietanki na gęsty krem. Dodajemy 2 łyżki cukru pudru (ilość cukru jest dość intuicyjna, dodajemy tyle, ile uznamy za stosowne; ja wolę wersję mniej słodką), kilka kropli aromatu migdałowego i około 1/3 szklanki maku (gotowego, mielonego).

Krem herbaciany:

Do 75ml śmietanki dodajemy łyżeczkę liściastej herbaty Earl Grey. Zagotowujemy w garnuszku z grubym dnem i zostawiamy na 10 minut.
Płyn przecedzamy przez sitko, mocno 'wyciskając' fusy. Schładzamy. 125g mascarpone miksujemy z herbacianym płynem i pozostałymi 75ml śmietanki na zwarty krem. Dosładzamy według uznania (ja  dodałam 1,5 łyżki cukru pudru).

Blaty tortu nasączamy rumem lub likierem - np. kokosowym Batida de Coco, przekładamy kremami dociskając delikatnie.

Beza szwajcarska do pokrycia tortu:

3 białka
150g cukru
kilka kropli aromatu waniliowego

Wszystkie składniki umieszczamy w metalowej misce. Ustawiamy miskę na garnku z gotującą się wodą (miska nie może dotykać wody) i w takiej kąpieli wodnej trzepaczką lekko mieszamy, spieniamy białka, aż osiągną temperaturę 60 stopni (tzn. do momentu, aż cały cukier się rozpuści). Wówczas zdejmujemy miskę z kąpieli i ubijamy mikserem masę do momentu, aż całkowicie ostygnie. Zajmie to około 10 minut, a masa będzie zwarta i błyszcząca (lekko ciągnąca). Dekorujemy ciasto.

Na wierzch wykładamy kilka łyżek lemon curd, który ładnie wygładzamy. Zapewne niektóre (niektórzy) z Was mają zazwyczaj lemon curd 'na stanie'. Na wszelki wypadek podaję przepis (warto go przygotować dzień wcześniej).

Lemon curd (1 średni słoik):

3 jajka
sok i skórka otarta z 4 cytryn
ok. 3/4 szklanki cukru (wedle uznania, można dodać więcej, próbując krem w trakcie)
3 łyżki masła

Wszystkie składniki umieszczamy w rondelku z grubym dnem. Podgrzewamy na małym ogniu, cały czas mieszając, aż składniki się połączą, cukier się rozpuści, a masa zgęstnieje. Nie możemy masy zagotować, bo zrobi nam się jajecznica. :) Gorący, gęsty krem przekładamy do słoiczka.


Gotowy tort schładzamy przez kilka godzin przed podaniem.
Uff... To chyba najdłuższy przepis w dotychczasowej historii tego bloga. Ale mam nadzieję, że wart był opisania i ktoś z niego skorzysta. :)





* Odpowiadając na pytanie soulstorm-everywhere: Nie, smak maku nie jest na pewno dominujący, a raczej  dobrze zbalansowany z pozostałymi.





sobota, 24 listopada 2012

Udało się!

I had been told that the training procedure with cats was difficult. 
It's not.
Mine had me trained in two days.
{Bill Dana}






Nie nawykłam do takich postów. Jednak sprytna nazwa tego bloga umożliwia mi publikowanie w zasadzie wszelakich treści.Wszak to różne rzeczy.

Początki były trudne. 
Chwile zwątpienia nierzadkie.
Były nawet łzy.
I kłębki sierści fruwające tu i tam.

I minął miesiąc.
I jest tak.

A teraz już kończę i gaszę światło, bo w przeciwnym razie rozniosą mieszkanie, a jest po północy.
Miłego weekendu! ♥





niedziela, 18 listopada 2012

39 guzików.


Kiedy wychodziłam za niego za mąż, dop­rawdy, kochałam tyl­ko je­go. A te­raz on wy­maga, żebym kochała także je­go gu­ziki, oczy­wiście te oder­wa­ne!
{Krystyna Siesicka}





I kolejny odcinek Motywującego Klubu Wioli. Tym razem padło hasło: 'Zrobiłam to'. 
W moim domu uzbierałaby się całkiem pokaźna liczba własnoręcznych 'wykonów' wnętrzarskich. Część zresztą zagościła na tym blogu od początku jego istnienia... 


Pomyślałam jednak, że zaprezentuję coś, co popełniłam w jakiś wieczór, zanim jeszcze przemknęła mi jakakolwiek myśl o blogowaniu. Coś, co nie jest ozdobą wnętrza. Coś bardziej 'babskiego'.


Dostałam od Mamy stary rozkładany przybornik krawiecki, a w nim nagromadzone latami guziki, których historie mogłyby stać się kanwą zbioru ciekawych opowiadań obyczajowych...
I tak jakoś wymyśliłam sobie taki guzikowy naszyjnik-śliniaczek. 

39 guzików, 7 metalowych 'ćwieków', kawałek złotego materiału i sznurek.
Parę tuzinów minut nawlekania igły i szycia.
I na koniec to uczucie, że na świecie jest tylko jeden taki egzemplarz. :)

W zanadrzu mam jeszcze kilka 'biżuteryjnych' tworów wieczornych, ale co tam będę pokazywać wszystkie na raz...







sobota, 17 listopada 2012

Późna jesień czyli sezon na bigos, mech w wazonie i babeczki kawowe



How must it be
to be moss,
that slipcover of rocks?—
imagine,

greening in the dark,
longing for north,
the silence
of birds gone south.

How does moss do it,
all day
in a dank place
and never a cough?—

a wet dust
where light fails,
where the chisel
cut the name. 
 
{Bruce Guernsey}


W ten weekend jemy pierwszy tej jesieni bigos. Aromatyczny, odpowiednio cierpki i odpowiednio zaprawiony (poszło w niego 3/4 butelki wytrawnego wina, tempranillo).

Pozazdrościłam też pewnym Bloggerkom ozdób z mchu i też sobie takie sprawiłam. O tej porze roku w ogródku znalazłam go aż nadto. Znalazłam też jakieś 'jagódki', które już sobie na nim leżały. Oraz szyszkę. I dwie śliwowe gałązki. Rach-ciach i jesienna ozdoba stołu gotowa. Choć trochę się boję, czy nocą coś z tego mchu nie wyjdzie i nie zadomowi się w ciemnym kącie...

A po bigosie, coś słodkiego. 
Błyskawiczne babeczki, na bazie przepisu na babkę pieczoną w keksówce, która zawsze się udaje. Ta babka była chyba pierwszym ciastem, jakie piekłam. Przepis dostałam od mojej przyjaciółki, która powiedziała, że "tego ciasta nie da się popsuć". Dlatego w moim zeszycie widnieje ono pod nazwą "Zawszeudające się Ciasto Agniechy". To ciasto znacząco zmieniło moje życie. Wypiekowe. Ponieważ wcześniej uważałam, że jestem wypiekowym beztalenciem. I nawet nie śmiałam myśleć, że w tej dziedzinie będę tu, gdzie jestem teraz. Dlatego od czasu do czasu sięgam po ten sentymentalny, szybki i prosty sposób na puszyste, lekkie ciasto, które można modyfikować na sto sposobów. Albo nawet na sto jeden.


Na jedną keksówkę lub 6 małych babek:

3 jajka
szklanka cukru
1 opakowanie cukru waniliowego
120g klarowanego masła
3/4 szklanki mocnego naparu z naturalnej kawy
2 szklanki mąki
łyżeczka proszku do pieczenia

Jajka ubić z cukrem na gładki, puszysty krem koglo-moglowy. Dodać cukier waniliowy i masło oraz przestudzony napar kawy. Zmiksować. Dodać mąkę przesianą z proszkiem do pieczenia. Dobrze wymieszać.
Masę wylać do natłuszczonej keksówki lub foremek na babeczki. Piec w temperaturze 175 stopni do suchego patyczka (35-40 minut).

Podałam z domowym sosem karmelowym.





wtorek, 13 listopada 2012

Castanea sativa




W Paryżu najlepsze kasztany są na placu Pigalle.
Zuzanna lubi je tylko jesienią.
- Przesyła ci świeżą partię.





A właśnie, że ich kulinarna geneza sięga zimowej diety niezamożnych mieszkańców Italii. Jedne z największych upraw znajdują się wciąż w regionie Lacjum. Tam też w okresie października i listopada można uczestniczyć przynajmniej w kilku jarmarkach i specjalnych dniach poświęconych kasztanom (sagra della castagna). 


Czy są smaczne? Kwestia gustu.

Są trochę jak orzechowe ziemniaczki. Słodkie i ziemiste w smaku. Mi, jako fance wszystkiego co ziemniaczane i quasi-ziemniaczane, bardzo odpowiadają.
Jako syta, ciepła przekąska, z którą trzeba się trochę 'pobawić', ściągając niejadalne łupiny.



Skorzystałam z rady, by przed pieczeniem lekko obgotować kasztany we wrzątku (15 minut, nacięciami do dna). 
I naprawdę radzę naciąć łupiny dość starannie (zalecam ostry nóż lub pomoc TŻ). Po 15 minutach w piekarniku rozgrzanym do 210°C, po otwarciu drzwiczek zdrowo huknęło! i jeden delikwent eksplodował pokrywając piekarnik, okoliczne szafki i mnie od frontu szronem swej kasztanowej zawartości. Było to dość zabawne, Mąż przyleciał sprawdzić, co się dzieje, ale chyba nie warto tego umyślnie próbować...



Podobno można je opiekać na patelni (zwykłej lub grillowej), albo na grillu. Jeśli ktoś w domowych warunkach próbował którejś z tych opcji, proszę o komentarz, jak poszło...





niedziela, 11 listopada 2012

Pavlova do potęgi² słodkości








Success depends in a very large measure upon individual initiative and exertion, and cannot be achieved except by a dint of hard work
{Anna Pavlova}



- Mam ochotę na coś bardzo słodkiego - mówi (a raczej pisze mi na Skypie siedząc 2 metry dalej) w piątek około 15:00 moja koleżanka Ewa. I przesyła mi link.
- Fajne - odpowiadam jej. - Zrobię jutro.
- To niesprawiedliwe - Ewa skajpuje do mnie. - Że ja chcę, a ty będziesz jeść.

No i korzystam z pomysłu. Choć bezę piekę według swoich sprawdzonych proporcji i temperatur. Bo to, co powiedziała Anna Pavlova, odnosi się również do pieczenia dobrej bezy (nazwanej jej nazwiskiem)...



Beza (2 blaty)

6 białek (w temperaturze pokojowej)
300g cukru
1 łyżeczka skrobi kukurydzianej
1 łyżeczka octu winnego

3 łyżeczki kakao naturalnego
50g posiekanej gorzkiej czekolady

Białka ubić w czystej, suchej misce na sztywną pianę. Następnie - nadal ubijając - dodawać cukier, bardzo małymi partiami. Piana musi być zwarta i lśniąca. Na koniec dodać skrobię, ocet i 1 łyżeczkę kakao i ubijać jeszcze minutę. Szpatułką, dwoma, trzema ruchami wmieszać pozostałe kakao i czekoladę.
Rozłożyć pianę równomiernie na dwóch blaszkach wyłożonych pergaminem (dla ułatwienia rysuję sobie na pergaminie okręgi).
Włożyć do piekarnika nagrzanego do 180 stopni, a po 5 minutach zmniejszyć temperaturę do 150 stopni. Tak piec około 2 godzin, aż wierzch blatów lekko popęka, a spód będzie suchy. Odwrócić delikatnie blaty i zostawić w piekarniku, aż ten całkowicie ostygnie.


Krem

1 opakowanie (250g) mascarpone
1 kubeczek (150g) śmietanki 30%, mocno schłodzonej
1 łyżka masła orzechowego
1 łyżka cukru pudru

Mascarpone ubijać z masłem orzechowym i cukrem pudrem do połączenia składników, a następnie dodać śmietankę, i dalej ubijać, aż powstanie gładki krem.

Ponadto:

1 szklanka sosu karmelowego*
pół szklanki prażonych, solonych orzeszków ziemnych

*sos karmelowy: 1 szklanka białego cukru, ćwierć szklanki wody, 150g słodkiej śmietanki 30%. 
W rondelku z grubym dnem zagotować cukier z wodą mieszając dopóty, dopóki cały cukier się nie rozpuści. Zostawić na małym ogniu (9-10 minut), aż karmel nabierze jasnobrązowego koloru (ostrożnie, bo w tym momencie karmel może się już szybko spalić). Zestawić z ognia od razu wlać śmietankę i podgrzewając na małym ogniu mieszać, aż składniki się połączą, a sos karmelowy zgęstnieje. Wystudzić.

Blaty przełożyć kremem, polać karmelem i posypać orzeszkami. Wierzch udekorować dowolną ilością karmelu i orzeszków.
A potem zaprosić kogoś.
I zjeść, aż zęby będą bolały od bezowej słodyczy, przełamanej lekką słonością orzeszków.










środa, 7 listopada 2012

Wyróżnienia i nagrody ♥


Cats are intended to teach us that not everything in nature has a function

{Garrison Keillor}




Dziś taki post 'zbiorczy'.

Po pierwsze, nagroda która dotarła do mnie z Limerick od Wioli - ramka z Jej dziełem, która świetnie się wpasowała w ramkową kompozycję parapetową.

Po drugie, wyróżnienia 'Liebster Blog '- i to dwa - które otrzymałam od Dziewczyn. Goya Rose  i Roza Roz - dziękuję bardzo! Poniżej odpowiadam na Wasze szalone (!) pytania, żeby wyróżnienie nie przepadło... takie reguły :) 

Po trzecie, Sierściaki. 
Ten niżej już tu się pojawiał (widać doświadczenie w pozowaniu...).
Heser. Wiek: 2,5 roku. Status: 'Rezydent' od ponad 2 lat.

Ta wyżej - wszystko czarne plus dwa żółte guziki - pozuje na razie bardzo niechętnie i złapać ją nieruchomo w obiektywie, niemal niemożliwe... 
Kimbra. Wiek: 1 rok. Status: 'Nowa W Domu' od 2 tygodni.

Liczę na wspólną ich fotkę kiedyś... Na razie cieszę się ze stanu 'jakoś się tolerujemy, dwa razy dziennie jakieś starcie, pełna zgoda w drodze do misek'.

Tymczasem życzę, jak nie pięknego, to przynajmniej miłego dnia!





Odpowiedzi na pytania Goyi:

1. Czy czekolada biała jest czekoladą? Nie. Ale i tak bardzo lubię.
2. Dlaczego większość Blogerek ma koty? Bo to najfajniesze i jedyne samoczyszczące się sierściuchy.
3. Najśmieszniejszy film jaki widziałaś? Było kilka, po których ze śmiechu bolał mnie brzuch, ale jakie? Musiałabym zapytać Męża, na których najbardziej się bawiliśmy...

4. Przyprawa której nie lubisz? Myślę, że nie ma takiej - są tylko niewłaściwie użyte...
5. Wolisz budyń czy kisiel? 
Ostatnio budyń. Śmietankowy. Z sokiem albo puree owocowym.

6. Kraj w którym chciałabyś żyć? Taki w którym w zimie temperatura nie spada poniżej 10 stopni.
7. Brad Pitt czy Johnny Deep ? :)  Brad Pitt
8. Wolisz zmarznąć czy się spocić ? Zdecydowanie NIE zmarznąć
9. Najdziwniejszy prezent jaki dostałaś? Nie potrafię odpowiedzieć.. . Albo sobie takiego przypomnieć... Może jeszcze takiego nie dostałam?
10.Co oznacza słowo "rakastan"? Love?
11.Kolor Twoich oczu? W dowodzie osobistym - szary.





Odpowiedzi na pytania Rozy:



1. Miasto czy wieś? Pół na pół
2. Dom czy blok? Dom - wymarzony, blok - praktyczny
3. Brokuły czy kalafior? Brokuły bez dwóch zdań
4. Czerń czy biel? Czerń. A jeszcze lepiej szarość z połączenia tych dwóch.
5. książka czy gazeta? Książka
6. Samochód czy rower? Hmm... Samochód! z gwiazdą ;)
7. Czy wierzysz , że 21 grudnia nastąpi koniec świata???? Nie
8. Jak spędziłabyś ostatni dzień swojego życia??? Tak jak każdy inny
9. Twoje ulubione danie? Za duży wybór. Mimo to... Spaghetti aglio, olio e peperoncino
10.Czego najbardziej nie lubisz robić? Sprzątać kocich kuwetek? Ale muszę...
11.Co najbardziej kochasz robić? Naprawdę mam napisać???


niedziela, 4 listopada 2012

Weekendoumilacze


Spend some time this weekend on home improvement; 
(improve your attitude toward your family).
{Bo Bennett}


Małe DIY może umilić nam codzienne chwile. A że mimo wszystko, mimo zaległych obowiązków, które trzeba nadrobić w weekend, jest wtedy o kilka więcej wolnych chwil, można je wykorzystać na stworzenie czegoś przyjemnego.
Ja mam takie momenty, że czuję, iż po prostu muszę coś 'wyprodukować'. Tym razem w efekcie bieganinki po mieszkaniu, rozłożenia mini warsztatu i kilku innych czynności powstały takie oto drobiazgi.

1. Pachnący słoik. Zainspirował mnie post znaleziony TU. To takie proste, a jakże przyjemne. Kombinacje zapachowe dowolne - moja jest cytrynowo-cynamonowo-rozmarynowa. I pięknie wygląda.

2. Futrzana zawieszka. Taki pomysł chodził mi po głowie już od jakiegoś czasu. Mała, szybka realizacja (karton+sznurek+skrawki futerka+kamyk+tasiemka) do kompletu z kiedyś zrobioną poduszką.

Małe polepszacze nastroju (i wystroju) na listopadowe dni.




piątek, 2 listopada 2012

Muffiny, batoniki i echo Baltony






Strength is the ability to break a chocolate bar into four pieces with your bare hands - and then eat just one of those pieces

{Judith Viorst}




Czy wiecie, że Snickers ma 82 lata? Został wprowadzony do sprzedaży w 1930 roku, a swoją nazwę zawdzięcza ulubionemu koniowi rodziny Mars'ów.

Jak byłam dziewczynką, jakieś 25 lat temu, poszłam raz z Mamą do Baltony. Tam zawsze były różne cuda i niespotykane gdzie indziej słodkości.
Pamiętam, jak Mama poprosiła o Snickersa, a Pani Sprzedawczyni - robiąc wręcz oburzoną minę - zapytała: "Snajkersa?" I ten 'Snajkers' został w pamięci do dziś. 

A także takie niewyjaśnione przekonanie, że Snickers jest lepszy od Marsa.

Co można zrobić ze Snickersem w piątkowy wieczór? Tym bardziej, że została mi porcja kremu mascarpone z babeczek Red Velvet?  Na przykład muffiny. Muffiny na dwie miski.

Miska nr 1.
szklanka mąki + 1/3 szklanki cukru pudru + 1 łyżeczka cukru waniliowego + 1 łyżeczka proszku do pieczenia + pół łyżeczki sody oczyszczonej
Miska nr 2.
80g klarowanego, schłodzonego masła + pół szklanki jogurtu + 1 jajko + 2 czubate łyżki Nutelli  + 2 czubate łyżki masła orzechowego (z kawałkami orzeszków)

oraz

1 baton Snickers pokrojony w drobne kawałeczki.


Składniki każdej miski mieszamy, a następnie łączymy zawartość obu misek. Dodajemy kawałeczki Snickersa.
Pieczemy 25 minut w temperaturze 180 stopni.



Tym razem eksperymentalne zdjęcia - PRAWIE studyjna sesja muffinków. Jako że panuje deficyt światła naturalnego (już po godzinie 16...), stworzyłam sobie mini studio. Softbox z kartonu i halogenu budowlanego, blenda z folii aluminiowej, tło z brystolu. Zupełnie inne efekty, niż przy naturalnym świetle. Muszę jednak uważać na kremy, bo nasza nowa sierściuszka, nie zważając na moje wysiłki fotograficzne, podbiega i chce wylizywać krem...

Miłego weekendu!



czwartek, 1 listopada 2012

Red Velvet, papilotki i tekstylna miłość



You're only human. You live once and life is wonderful so eat the damn red velvet cupcake!

{Emma Stone}




Proponuję skok od klasycznej babki drożdżowej do klasyka amerykańskiego.

Red Velvet - ciasto nieskomplikowane, niewyrafinowane w smaku, a jednak pyszne w swej prostocie. Niewiele można w nim zepsuć, niewiele ulepszyć. Po prostu jest takie 'bardzo w swoim rodzaju'. Solidne wilgotne ciasto. Nie zastanawiasz się na kompozycją smaku. Nie kontemplujesz aromatów. Jesz i cieszysz się, że to takie fajne.
Odrobina barwnika wyniosła je jednak na szczyty wypiekowej popularności, choć w czasach deficytów żywnościowych podczas II Wojny Światowej do barwienia używano gotowanych, tartych buraków lub buraczanego purée.
Plus oczywiście biały krem. Oryginalnie - 'butter roux', który podawano w wersji Red Velvet w Waldorf-Astorii. Jest on jednak dość czaso- i pracochłonny. Nie to co wersja z kremowym serkiem...

W wersji babeczkowej  - jak dla mnie - Red Velvet ma bardziej 'codzienną' formę.

A że przy babeczkach pozwalam sobie na spory zakres improwizacji, tu również wprowadziłam mini modyfikacje.




 

6 babeczek Red Velvet 
Z kremem mascarpone i migdałami w karmelu


szklanka mąki
2 łyżeczki naturalnego kakao
3/4 łyżeczki proszku do pieczenia

Te składniki przesiać do miski.

60g miękkiego masła

pół szklanki cukru
łyżeczka cukru waniliowego
1 jajo
2-3 łyżki oleju
pół szklanki jogurtu greckiego (lub maślanki)
czerwony barwnik (użyłam w proszku, dobry też jest w paście)


Masło utrzeć z cukrami, a następnie z jajkiem. Jogurt wymieszać z barwnikiem (aż będzie intensywnie czerwony) a następnie z masą maślaną. Dodać olej.

Połączyć z suchymi składnikami. Wymieszać do połączenia.

Łyżeczkę sody zmieszać z łyżeczką octu i wmieszać do ciasta.

Piec w temperaturze 180 stopni ok. 25 minut.

250g serka mascarpone
150g słodkiej śmietanki 30%, mocno schłodzonej
3 łyżki cukru pudru
łyżeczka cukru waniliowego

W schłodzonej w zamrażarce misce ubić zimną śmietankę. Kiedy jest już sztywna, dodać cukier puder, cukier waniliowy i stopniowo serek mascarpone. Schłodzić. Dekorować za pomocą rękawa cukierniczego.

3/4 szklanki cukru
5 łyżek wody

Zagotować cukier z wodą mieszając (musi się w pełni rozpuścić). Pozostawić na małym ogniu, aż zbrązowieje i zgęstnieje (minimum 5 minut). Ostudzić (na przykład w misce z zimną wodą lub po prostu odstawiając).
Migdały sparzyć wrzątkiem, ściągnąć skórki. Obtoczyć w karmelu, pozostawić do stwardnienia.




 


Lubię też pergaminowe papilotki do babeczek. Nie trzeba ich wcale kupować. Wystarczą kwadraty (10x10cm) pergaminu lub papieru śniadaniowego. Tutaj mały tutorial, co dalej zrobić z tym pergaminem (plus wersja do pieczenia, jak ktoś nie ma foremek ani blaszki).


A na koniec mała zajawka tego, co przyniósł mi dziś kurier, jako drugą nagrodę w konkursie za konika-poduszkę, o którym mowa była kiedyś, tu.
Piękna książka - album, pełna inspirujących zdjęć. Pewnie jeszcze wrócę do niej kiedyś w jakimś poście (albo nawet kilku...), ale najpierw podelektuję się nią.