czwartek, 30 sierpnia 2012

Lody ananasowo-malinowe na mleku kokosowym


 

Coś ten sezon lodowy niezbyt szalony... Wczoraj w miesięczniku PANI czytałam artykuł Kasi Bosackiej o tym, że w Polsce 90 procent rocznej produkcji lodów znika ze sklepów/lodziarni w sezonie letnim. Amerykanie zjadają około 23 litrów lodów rocznie, podczas gdy Polacy - jedynie 4 litry... No cóż, można by rzec, że jakie lato taka lodowa konsumpcja. Ale wówczas wynikałoby, iż Ameryka leży gdzieś w strefie podzwrotnikowej... Więc o co chodzi???



Moja maszyna do lodów raczej też nie pracowała na pełnych obrotach tego lata, chyba właśnie dlatego że jest ono czysto kalendarzowe. Zresztą najbardziej letnie ubrania, jak zostały wyłożone na półki w mojej szafie, tak leżą i zapewne za miesiąc ustąpią jesiennym.


Mimo to, w ramach akcji ANANAS postanowiłam wyprodukować litr zimnych słodkości.

1 puszka ananasa (plastry lub kawałki)
1 puszka mleka kokosowego z dużą zawartością tłustej, gęstej 'śmietanki' kokosowej (takie jest TO, 'Lidlowe')
1 i 1/2 opakowania (200g + 100g) słodkiej śmietanki 30%
cukier puder
szklanka mrożonych malin
kieliszek Malibu lub innego rumu


Kawałki ananasa (bez syropu), śmietankę (200g), mleko kokosowe i rum zmiksować na gładką, płynną masę. Dosłodzić według uznania. Przelać do maszyny do lodów i postępować według instrukcji jej użycia. Maliny zmiksować z 100 gramami śmietanki i 2 czubatymi  łyżkami cukru pudru. Dodać do maszyny na dosłownie kilka obrotów. Przelać masę lodową do pojemnika i zamrażać co najmniej 4 godziny.
(*Bez maszyny -  wmieszać mus malinowy od razu do masy lodowej, podczas zamrażania  przemieszać lody co 45 minut)


Przed nakładaniem warto lody wyciągnąć z zamrażarki 30 minut wcześniej, by zmiękły. 

Mi smakowały dodatkowo polane miodem...







wtorek, 28 sierpnia 2012

Dwie Chmurki Dla Maleństwa





Z opisywaniem chmur
musiałabym się bardzo śpieszyć -
już po ułamku chwili
przestają być te, zaczynają być inne.

Ich właściwością jest
nie powtarzać się nigdy
w kształtach, odcieniach, pozach i układzie.

{Wisława Szymborska, Chmury}






Już za chwileczkę, już za momencik w rodzinie pojawi się nowy, malutki KTOŚ. Ten KTOŚ ma być chłopcem i ma dostać imię Staś. Mam nadzieję, że ani USG się nie myliło, ani rodzice nie zmienią zdania w kwestii imienia, bo upominki już gotowe...

 
Muszę się Wam pochwalić, bo efekt 3 wieczorów z igłą i nitką w dłoniach i przy Łuczniku samej mi się podoba... :)

Co prawda, podobno dla malutkich dzieci lepsze są konkretne kolory i kształty, bo są lepiej dostrzegalne i pobudzają ich percepcję, no ale trudno, pozostałam w konwencji opływowo-delikatnej i raczej biało-błękitnej. 

Może kiedy już w końcu Staś dostrzeże chmurki, jakoś po niemowlęco-dziecięcemu pomyśli że są fajne, i że ciocia się postarała. Tej wersji się zamierzam trzymać.

A jak Wam się podobają???








sobota, 25 sierpnia 2012

Tortowe babeczki kremowo-karmelowo-orzechowe




 "Let them eat (cup)cakes"


Sama nie wiem, czy chciało mi się słodkiego w sobotę po południu,czy raczej miałam ochotę po prostu pokręcić się po kuchni...
Przepisowo był to 'pełen spontan', co zdarza mi się w przypadku babeczek i muffinków. Zamysł był taki, że mają być bardzo wilgotne i bardzo słodkie, ale w sposób zachęcający do zjedzenia kolejnej...i kolejnej...

I tak, w efekcie krzątaniny między blatem i piekarnikiem z mikserem w ręku uzyskałam 6 pysznych, aksamitnych, ponczowych babeczek. Zestawienie smaków i idealna słodycz z odrobiną słoności wywołały uśmiech na mojej twarzy. A Mąż, który zazwyczaj ma na słodkie długie zęby, po zjedzeniu dwóch zapytał: "Mogę jeszcze jedną?"



Babeczki:

1 szklanka mąki
1/2 szklanki cukru pudru
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1 łyżka budyniu śmietankowego
1 łyżka budyniu waniliowego

1 jajko
40g miękkiego masła
100 ml słodkiej śmietanki
szczypta soli


Krem:
budyń waniliowy oraz śmietankowy (pozostała ilość po dodaniu do ciasta babeczkowego)
100ml śmietanki 30%
ok.200ml mleka
cukier
100g masła
łyżka Malibu

Dodatkowo:
masło orzechowe (lekko solone, z kawałkami orzeszków)
syrop karmelowy (polecam ten marki Rioba, dostępny w Makro)
ciemny rum

Procedura wykonawcza:

Suche składniki babeczek przesiewamy do miski. Białko ubijamy na pianę ze szczyptą soli. Masło ucieramy do białości, dodajemy żółtko i śmietankę, miksujemy na gładki płyn. Maślany płyn dodajemy do sypkich składników, mieszamy. Dodajemy pianę i ucieramy do uzyskania gładkiej masy. Ciasto przekładamy do muffinkowej blachy (lub foremek) wyłożonej papilotkami i pieczemy 20 minut w temperaturze 180 stopni (aż będą jasnozłote).
Babeczki wyciągamy z formy, studzimy.

W międzyczasie na mleku i śmietance gotujemy budyń (zmieszany śmietankowy z waniliowym), słodzimy wg uznania. Budyń musi być gęsty. Masło ubijamy mikserem i stopniowo dodajemy schłodzony budyń - do uzyskania gładkiego kremu. Na koniec dodajemy Malibu, krótko miksujemy.

Schłodzone babeczki kroimy na 3 części (jak mini biszkopty pod tort). Górna i środkową część obficie nasączamy 'ponczem' z syropu karmelowego i rumu zmieszanych w proporcji 1:1. Spód smarujemy masłem orzechowym, przykrywamy środkową, nasączoną częścią babeczki, smarujemy kremem budyniowym i przykrywamy 'czapeczką'. Całość możemy polać jeszcze 'ponczem'. Podajemy polane obficie syropem karmelowym.




czwartek, 23 sierpnia 2012

Wyróżnienie. Ach! Jak miło!





Dziękuję Sylwii za wyróżnienie.

Po 60 zamieszczonym poście to bardzo fajne uczucie.
Wyróżnienie wiąże się jednak z pewnym zadaniem. Prostym, a jednocześnie trudnym.
Po pierwsze, trzeba napisać 7 zdań o sobie, czy kogoś to interesuje, czy nie... (zawsze można potraktować jako autorefleksję) :)


1. Nie bardzo umiem 'nic nie robić', ani wyłączać myślenia (co czasem choć na chwilę by się przydało).

2. Relaksuję się w kuchni, o ile nie jest to permanentne sprzątanie lub gotowanie 'na szybko' z braku czasu (co się zdarza).

3. Chyba za bardzo wszytko planuję i kontroluję.

4. Bawią mnie francuskie komedie. Ale 'Love Actually' też (tylko ile można...).

5. Cieszę się, że mieszkam za miastem (choć blisko miasta) i że za oknem wieczorem i w nocy jak nie słowik, to cykady.

6. Lubię ładne rzeczy, co w szczególności tyczy się ciuchów, butów i wszystkiego do domu (nawet jeśli oznacza tylko oglądanie ich w sklepie).

7. Żal mi, że tak mało osób w Polsce wykorzystuje swoje balkony (które są szare i puste lub zagracone).






Po drugie, należy wytypować 10 blogów, na które chciałabym zwrócić uwagę. I to też nie takie proste, ponieważ do tej pory polubiłam i obserwuję zapewne mocno ograniczoną liczbę z niezliczonych blogów. Z drugiej strony, każdego dnia zaglądam do więcej niż 10 inspirujących blogowych lokacji. Bardzo możliwe, że blogi które wytypuję, zostały już wyróżnione i to niejednokrotnie. Ale decyzja na dziś zapadła. :)


za prze-pracochłonne ale bardzo oryginale słodkości

za przepisy i smaki z różnych zakątków świata i kultur, zawsze opatrzone ciekawymi komentarzami

za inspiracje dla Rodziców, którzy przecież uwielbiają fotografować swe dzieci (ale nie tylko)

za foto-lekkość bytu i teksty, które chce się czytać od początku do końca
za ocierający się o doskonałość całokształt

za nieprawdopodobne umiejętności DIY pięknych rzeczy dużych i małych gabarytów


za zdjęcia (i przepisy), przez które ma się ochotę oblizać ekran


za te KOLORY, kompozycje i zdjęcia wciągające ponad miarę


za poczucie humoru i elementy zaskoczenia w kolejnych postach

za bezstresowe podejście do gotowania, podejmowanie wyzwań i próbowanie nowego "na oczach" blogowego świata (plus takie przejrzyste, konsekwentne zdjęcia)





Zachęcam Was do dalszego udziału - przecież każdy od czasu do czasu lubi być wyróżniony...




środa, 22 sierpnia 2012

Jak zjeść łosia, czyli dziecięcie marzenia dorosłych




 


Think what a better world it would be if we all, the whole world, had cookies and milk about three o'clock every afternoon and then lay down on our blankets for a nap.
{Barbara Jordan}

 
Podobno każdy dorosły ma w sobie coś z dziecka. I podobno warto to pielęgnować (o ile nie jest to rażąca nieodpowiedzialność lub szalona lekkomyślność).

No to ja takiego dziecięcego zawrotu głowy dostałam na dziale akcesoriów kuchennych IKEA. Nie powiem, żeby komplet zwierzakowych foremek był zakupem przypadkowym. 
O nie!
Już kiedyś je wypatrzyłam w katalogu internetowym i stwierdziłam po dziecięcemu, że MUSZĘ je mieć. No i kilka dni temu, podczas jednego z urlopowych dni koło południa, z bananem na twarzy ściskałam prostokątne pudełko z metalowymi kształtkami.
Mała rzecz, duża radość. Czy to nie jest fajne uczucie???


Oczywiście tuż po powrocie do domu foremki koniecznie MUSIAŁY zostać wypróbowane. Jasna sprawa, że nic nie pasuje do nich lepiej, niż klasyczne, maślane kruche ciasteczka. Sięgnęłam po bazowy przepis Nigelli Lawson, który publikuje Liska z Whiteplate. Zredukowałam proporcje o połowę, gdyż mimo również dziecięcej ochoty na herbatniki, nie jestem w końcu jakimś ciasteczkowym potworem (zazwyczaj).

Ciasteczka robi się błyskawicznie. I mają ten cudny maślany, słodko-słonawy smak...
Na 2 blaszki ciasteczek (lub 12 leśnych wykrawanych zwierzaków):

80-90g miękkiego masła
100g cukru pudru
200g mąki pszennej
3 łyżki mleka w proszku (puder)
1 jajko
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
1/2 łyżeczki ekstraktu migdałowego
1/2 łyżeczki soli.


Przygotowanie jest dziecinnie proste. Wszystkie suche składniki należy przesiać do miski. Dodać pokrojone masło, jajko i ekstrakty. Wyrobić mikserem, a następnie zagnieść. Z rozwałkowanego ciasta od razu wykrawać ciasteczka i piec w temperaturze 180°C około 12-15 minut, aż brzegi będą złote lub złotobrązowe (w zależności od ciasteczkowych upodobań).
Nie muszę chyba dodawać, że ciasteczka były zjadane z równie dziecięcą frajdą!
Zwłaszcza łoś. I lisek. ;)




PS. Filiżanka to wakacyjna pamiątka z targu rupieci - wygrzebana w kartonie spośród innych "śmietnikowych" elementów zastawy. Koszt: 4 złote. Bo mimo, że na kartonie był napis: "Wszystko 2 złote", to przy płaceniu okazało się, że nieważne iż to komplet ze spodkiem. Filiżanka 2 złote, plus spodek 2 złote. :)
Ach te targowe interesy!

wtorek, 21 sierpnia 2012

Atak motywującego fioletu




I'm very loyal to my colors. I love violet!
{Elizabeth Taylor}



I znowu kolejna wspaniała akcja Wioli z InteriorsPL. Tym razem poszło na fioletowo i przyznam szczerze, że wcale nie było tak łatwo. Co prawda ściany w moim przedpokoju mają kolor śliwki węgierki, lecz fotografowanie ściany raczej nie należy do najbardziej inspirujących pomysłów na świecie. Ani nawet w mojej małej wsi. ;) Za to sama śliwka itself jest już całkiem ciekawa...

No i po prostu muszę podkreślić udział Męża w tworzeniu kompozycji, bo:
1) sugerował udział butów,
2) wykorzystałam Jego srebrne metalowe pudełko i
3) malutką część Jego hobbystycznej romańskiej literatury w postaci Cesarza Augusta i Septymiusza Sewerusa.

Jeszcze raz dzięki Wiolu za Twój Motywujący Klub - on wciąga i uzależnia, a przeszukiwanie mieszkania w poszukiwaniu elementów scenografii jest naprawdę zabawne.

Jak Wam się podoba moja wersja fioletu?



poniedziałek, 20 sierpnia 2012

In August most of Europe goes on holiday /Tony Visconti/




Czy małe fotorelacje urlopowe są już jedną z bloggerskich tradycji? A może alternatywą dla tradycyjnych albumów i przeładowanych folderów w katalogu 'Moje Zdjęcia'?


Tak czy inaczej fajne w urlopie jest to, że ma się czas na chwytanie momentów i szczegółów, które uznamy za piękne, zabawne lub po prostu ciekawe... I dla każdego może to być zupełnie coś innego. Osobiście bardzo lubię takie subiektywne fotorelacje i chętnie je oglądam na blogach. Bywam zaskoczona tym, jak inni potrafią spoglądać na świat i jego szczegóły, i że w obiektywie pozornie zwyczajne rzeczy i sytuacje stają się o wiele mniej zwyczajne.

Dziwnym zbiegiem okoliczności (ha, ha) w mój obiektyw coś często wkręcały się koty. Ale nie jestem sama. Moja koleżanka Kasia zaprezentowała niedawno mini galerię kreteńskich sierściuchów. No bo bez względu na to, czy to Śródziemne czy Bałtyk, palma daktylowa czy kokosowa, jak można przejść obojętnie obok takich fajnych stworzeń? ;)




sobota, 11 sierpnia 2012

Aromatyczne ciasteczka zamiast kwiatów?



The greatest gift is a portion of thyself
{Ralph Waldo Emerson}


Kwiaty są piękne, ale w kontekście ślubnego podarunku coraz częściej ustępują miejsca innym pomysłom Niekiedy na prośbę młodej pary, innym razem z inicjatywy zaproszonych. Na początku nie byłam do tego przekonana, ale sama wiem, ile wiązanek otrzymaliśmy na naszym ślubie i w radosnym zaaferowaniu nikt nie zwrócił na nie większej uwagi, a powstała raczej kwestia "co z kwiatami?" - jak je upchnąć do bagażników, dokąd przewieźć... Tym bardziej, że półtora dnia po weselu wyruszaliśmy w podróż poślubną. I tak zastępy wiązanek dokańczały żywota w domach rodziców i innych miejscach.
Tymczasem moim zdaniem kwiatom należy się czas i uwaga. To najpiękniejsza ozdoba domu, gdy odpowiednio wyeksponowany - jeden kwiat czy cały bukiet - cieszy nasze oczy i nosy. I nadal uważam, że to wspaniały prezent, ale niekoniecznie zawsze na ślub.
Za to młodej parze miło jest pozostawić drobny upominek, który przetrwa nieco dłużej niż 3 dni i będzie budził miłe wspomnienie, kiedy już ślubne emocje opadną. I jeszcze taki, który nie pozostawi nas z uczuciem, że daliśmy coś tam, bo trzeba było. Raczej taki, który da nam poczucie, że włożyliśmy w niego odrobinę serca.

A tak poza tym, to poniżej przepis na przepyszne ciasteczka korzenno-orzechowe. Powstały na bazie przepisu Liski, który już kiedyś wypróbowałam, ale tym razem nieco zmodyfikowałam.

Na 20 dużych ciastek:

2 szklanki mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia + 1 łyżeczka sody oczyszczonej
1 łyżeczka imbiru w proszku
2 łyżeczki mielonego cynamonu
1 łyżeczka przyprawy korzennej
1/2 łyżeczki soli

150g miękkiego masła
1 szklanka cukru
1 jajko
1/2 szklanki cukru Dark Muscovado
2 łyżki masła orzechowego
Mąkę przesiewamy z przyprawami, sodą i proszkiem. W osobnej misce ucieramy mikserem masło z cukrem, a następnie z jajkiem, masłem orzechowym i Dark Muscovado. Do utartych składników dodajemy przesiane, miksujemy, aż masa zacznie się scalać. Na koniec wyrabiamy krótko i odkładamy zawinięte w folię spożywczą ciasto do lodówki na 60 minut. 

Po tym czasie formujemy kulki wielkości 2,5-3 cm. Układamy na blasze pozostawiając im miejsce, gdyż urosną i się 'rozpłaszczą'. Możemy dodać migdały do ozdoby i smaku (wówczas kulki nieco spłaszczamy). Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180°C przez ok.13 minut. Ja piekłam na 2 razy, na jedną blachę - 10 ciasteczek.

Ciastka są nieprawdopodobnie kruche i aromatyczne, a na drugi dzień leciutko ciągnące w środku.



środa, 8 sierpnia 2012

^..^


Jest cały czarny, lecz ogon ma elektryczny.
Gdy śpi na słońcu, jest najczarniejszą rzeczą,
jaką sobie można wyobrazić.
Nawet we śnie łapie przerażone myszki.
Poznać to po pazurkach, które wyrastają mu z łapek.
Jest strasznie miły i niedobry.
Zrywa z drzew ptaszki, zanim dojrzeją.
{Zbigniew Herbert}



Zauważyłam, że wśród Bloggerek jest bardzo wiele miłośniczek kotów. W związku z tym, koty pojawiają się w postach dość regularnie i ku uciesze Właścicielek, bo to przecież takie urocze obiekty do uwieczniania.
Tymczasem ONE niewiele sobie z tego robią, pozując od niechcenia, bo to prawie poniżej ich arysKOTratycznej godności - strzelać autofokusem po oczach i publikować to gdzieś jeszcze...
I ten wymowny wyraz pyszczka: "Skończyłaś już?".

Miłego dnia!



wtorek, 7 sierpnia 2012

Pieczone korzenie i proporcje na oko


 

Żyj na poziomie buraka, a życie będzie słodkie.
{Alice Sebold}


Czasami fajnie jest przyrządzać jedzenie na podstawie dokładnych receptur. Skrupulatnie odmierzać składniki, odsypywać nadmiar mąki lub starannie odważać dekagramy. Ma to w sobie coś ze sztuki chemiczno-aptekarskiej.
Innym razem jednak lubię gotowanie spontaniczne, oparte na ogólnym zarysie i wyobrażeniu smaku. Gotowanie, gdzie proporcje nie są tak bardzo istotne, gdzie nikt nie liczy sztuk, ziaren ni kropli.

Tak też powstało wczorajsze danie - ni to główne, ni to przystawkowe, zależy od interpretacji i apetytu. Gdzieś kiedyś obiła mi się o uszy (albo może o oczy?) właśnie taka koncepcja na buraki i mam nadzieję, że nie zostanę posądzona o plagiat, jeśli nie podam źródła (ostatnio są z tym problemy w blogosferze).

Tak czy inaczej, składniki jakich użyłam, to:

buraki (wyszorowane)
młode marchewki
ser feta (1 opakowanie)
orzechy włoskie i ziarna słonecznika (uprażone, ilość dowolna)
sos z oliwy z oliwek, musztardy, miodu i soku z cytryny (wszystko zblendowane w proporcjach 'na smak' i 'o! teraz już jest dobre').


Buraki i marchewki pokroiłam w połówki, doprawiłam (buraki - mielonym kuminem, marchewki - gałką muszkatołową) i polane oliwą z oliwek piekłam na blasze wyłożonej pergaminem blisko godzinę w temperaturze 190-200°C. Marchewki można wyjąć wcześniej (lub włożyć do piekarnika nieco później), gdyż wymagają mniej czasu, aby się upiec. Upieczone buraki pokroiłam w plastry, posypałam serem, prażonymi ziarnami słonecznika i orzechami. Polałam sosem i dodałam marchewki. Korzenne, aromatyczne, ciekawe połączenie smaku słodkiego ze słonym. Plus zero odmierzania! :)

Voila!




niedziela, 5 sierpnia 2012

post warzywno-owocowy




Dobry wieczór.
Ten post nie kryje w sobie żadnych głębokich treści. Po prostu porwała mnie pierwsza fala zachwytu moim nowym Nikonem (... i pomyśleć, że pewnie by go nie było, gdyby nie ten blog...). 
Z powodu panującej wciąż deszczowej pogody fotografuję zwyczajnie co się da, a niewiele się da, bo co chwilę trzeba się chować. Ale czyż zwykłe, niepozorne marchewki, cebule czy gruszki, nie mają w sobie dość uroku, by poświęcić im trochę uwagi i kilka cyfrowych klatek? Moim zdaniem mają.




piątek, 3 sierpnia 2012

Whiter shade of pale


Never use pure white; it doesn't exist in nature
{Aldro T. Hibbard}



Ciekawe pomysły Bloggerek naprawdę ożywiają ( i tak już dynamiczny ) blogowy świat. Wiola z interiorspl postanowiła zachęcić do celowego działania swoją akcją bieli. Szczegóły można znaleźć TU.
Pomyślałam, że to fajna sprawa - taka ukierunkowana akcja rzeczywiście zmusza do zastanowienia się 'co i jak', nawet gdyby miało to być tylko jedno zdjęcie.



Myślałam też, że mam w domu dużo białych przedmiotów - i owszem, to prawda - ale jakoś wiele z nich nie sprawdziło się. 

Koniec końców powstał jeden mały kolaż 'na zachętę', ale bardzo chcę jeszcze spróbować więcej, chyba że wcześniej Wiola przedstawi nam już kolejną akcję.

Miłego dnia!