sobota, 23 lutego 2013

No to mamy 100


I'm such a girl for the living room. I really like to stay in my nest and not move. I travel in my mind, and that that's a rigorous state of journeying for me. My body isn't that interested in moving from place to place.
{Bell Hooks}





Kto jeszcze tak ma?

Zwłaszcza w takie szare soboty, gdy przedwiośnie się spóźnia.

Skoro na dworze ziąb i fotografować można tylko brudny śnieg (a właściwie jego resztki), postanowiłam odpalić mojego Nikona w domu.

I muszę przyznać, że śmiało można by wprowadzić nową dyscyplinę fitness - 'indoor shooting'.
Fotografowanie wnętrza i we wnętrzu (zwłaszcza, gdy nie jest to salon o powierzchni 100 m²) to poważne wyzwanie sprawnościowe. Skakanie po meblach z zachowaniem szczególnej ostrożności, czołganie między meblami, wyginanie głowy pod nienaturalnym kątem to tylko niektóre z elementów fotograficznej gimnastyki.
Mimo to, a może WŁAŚNIE DLATEGO, efekt po raz pierwszy mnie zadowolił.

Do tej pory zazdrościłam ładnych zdjęć domowych Dziewczynom, blogo-fotografkom, które potrafiły złapać cały urok przestrzeni i drobiazgów w swoich domach.

A jakie są Wasze doświadczenia, sprawdzone patenty na fotografowanie (małych) wnętrz?

Dodatkowo przy oglądaniu i selekcji fotek naliczyłam w moim pokoju dziennym 11 ozdobnych własnoręcznie wykonanych projektów DIY. Dziś dołączył jeszcze jeden - mały, biały chwościk widoczny na przedostatnim zdjęciu. Bardzo lubię wszelkie pompony, ozdobne chwosty i zawieszki - jakoś nigdy ich nie za wiele. Można nimi obdzielić wszelkie klamki, uchwyty i kluczyki od szaf.

Na jeden chwościk potrzeba:

- sznurek o grubym splocie (mój to sznurek wędliniarski (!), cóż z tego, skoro jest taki fajny...)
- dowolne błyskotki i klej na gorąco
- 15 wolnych minut z nogami wyciągniętymi na stole (instrukcja TU)


Może i jeden mały chwościk wiosny nie czyni, ale może tym razem zrobi wyjątek???

Pozdrawiam sobotnio tym setnym postem.



niedziela, 17 lutego 2013

Czekam na wenę, a śnieg cukru-pudru prószy...




– Mamo, a ja zapomniałam kupić cukru – przypomniało się Natalii.
– Jest cukier puder, wiem, bo sama wyjadałam – odezwała się Ida. – A propos, czy wiecie, że cukier jest potworną trucizną dla organizmu?
– Ale nie puder – powiedziała Natalia z wielką pewnością – Skoro go wyjadają doktorzy medycyny...
Praesente medico nihil nocet.
 

{Małgorzata Musierowicz, Pulpecja}



Czy ktoś pamięta 'całuski' sprzedawane z okienka na ulicy miasta? Okrągłe, z dziurką, puszyste, obsypane cukrem-pudrem.
W Szczecinie można je było dostać pod 'arkadą' bloku przy placu Żołnierza Polskiego. Smak dzieciństwa nie do zapomnienia. Zwłaszcza w ponury, chłodny dzień.
A potem zniknęły okienka z 'całuskami', jabłkami w cieście i świeżo wyciskanym sokiem z marchwi. Cóż, postęp nie zawsze oznacza zysk na jakości.

Udało mi się przywołać ten smak w drożdżowych racuchach. Bo w niedzielę wczesnym popołudniem poczułam racuchowy imperatyw.

Przepis? Zupełnie spontaniczny. Mąka, trochę drożdży, trochę cukru, wanilii, mleko, odrobina śmietany, dwa jajka. Bez liczenia, bez mierzenia.  Mój ulubiony sposób gotowania.
A efekt idealny.

Do tego koniecznie cukier-puder. Ale był też dżem pomarańczowy, miód, a nawet parmezan...

Od tygodnia nie widziałam promyka słońca. Trzeba więc sobie jakoś radzić. 
32 dni do wiosny...
Odliczam...





sobota, 2 lutego 2013

Nigel wśród hiacyntów





Recipes are important but only to a point. What's more important than recipes is how we think about food, and a good cookbook should open up a new way of doing just that.
{Michael Symon}




Uważam, że z każdej znajomości coś nam zostaje. Ze znajomości z Beatą, z którą miałam sposobność pracować przed laty przez niezbyt długi okres, pozostał mi niezawodny przepis na tajską zupę i kserokopie przepisów z książki Real Food.

To od niej dowiedziałam się, kim jest Nigel Slater na długo przed tym, nim filmowa adaptacja 'TOSTa - historii chłopięcego głodu' trafiła do sal kinowych.

W ubiegłym roku Mąż obdarował mnie oryginalną wersją 'Real Food'. Od tego momentu zajmuje ona honorowe miejsce wśród moich książek kucharskich. Zajmuje indywidualny stojak do książek.

Jest wspaniała. Nie tylko dlatego, że tak jak Nigel uwielbiam ziemniaki. Dlatego, że spełnia warunek, o którym wspomniał znany szef kuchni - Michael Symon w cytacie przytoczonym na wstępie.
Dlatego, że czyta się ją jak prostą i przyjemną opowieść o smaku i radości jedzenia, a nie jak pozbawiony emocji zbiór przepisów i kuchennych procedur.
Dlatego, że rzeczywiście mówi o prawdziwych, bezpretensjonalnych potrawach.

Jestem ciekawa, jaka jest Wasza ulubiona książka kucharska?
Jaka powinna być?
I czy jedna na całe życie? 

*


Kiedyś pisałam już o blogowych 'okresowych wspólnych mianownikach'. Teraz tym mianownikiem są pierwsi zwiastuni wiosny - cebulkowe nowalijki. Szafirki, żonkile, tulipany. Pozostałam w tyle, ale już nadrobiłam zaległości. Hiacynty zamieszkały w szklarence.
Są wspaniałe.
Wiosno przybywaj!







A na koniec w tej samej scenerii chwalę się podarunkiem, który otrzymałam od Marleny z Kart-Deco.
Zupełnie bez zapowiedzi oznajmiła, że ma dla mnie prezent. Odebrałam przesyłkę z poczty i...
rozpakowałam śliczny, własnoręcznie i z sercem stworzony Przepiśnik.