wtorek, 25 listopada 2014

Jedno jabłko, jedna śliwka - historia prawdziwa


 
Baking makes me focus. On weighing the sugar. On sieving the flour. I find it calming and rewarding because, in fairness, it is sort of magic - you start off with all this disparate stuff, such as butter and eggs, and what you end up with is so totally different. And also delicious.
{Marian Keyes}



- A co to tam leży na dole? - spytał Mąż lustrując wnętrze lodówki któregoś popołudnia, a może wieczoru (jakoś to się teraz jedno z drugim mocno zlewa).
- To stuletnia śliwka - odpowiedziałam.
- Co?
- No śliwka. Leży tam już z miesiąc, bo została mi jedna po cieście drożdżowym...
A że śliwka miała się całkiem dobrze i skórkę miała wciąż jedną jak po liftingu, szkoda było się jej  pozbyć. Z drugiej strony nikt jakoś nie miał ochoty po prostu jej zjeść. Została więc na kolejne dni w cichym zakątku chłodziarkowej szuflady.
Kilka dni temu do śliwki dołączyło jabłko. Małe, miękkie i niepozorne. A że w domu wówczas panoszyły się piękne i duże egzemplarze o odpowiednim stopniu twardości (umożliwiającym chrupanie w iście reklamowym stylu), trafiło w odmęty lodówki bez wyrzutów sumienia.
Los tej dwójki miał się jednak odwrócić.
Spektakularna szarość zaawansowanej jesieni zadziałała i pchnęła mnie zamiast z magiczną różdżką to z nożem i wałkiem do kuchni. I niczym w bajce o Kopciuszku, gdzie zwykła dynia została przemieniona w cudowną karocę, a gromadka szczurów w zaprzęg rączych rumaków, tak też normalne ciasto kruche, ale rozwałkowane cieniej i złożone nieco inaczej (o! i już jest francuskie galette!) zmieniło dwa zapomniane owoce w znakomite wypełnienie (serce!) pełne jesiennych aromatów.
Analogia do bajki jest jeszcze jedna - wszystkie cudowne rzeczy zniknęły o północy.
To ciasto ma szansę zniknąć nawet szybciej.

Smacznego!


Ciasto:
300g mąki
200g zimnego masła
100g cukru pudru
duża szczypta soli
2 łyżki lodowatej wody

Mąkę, cukier i sól wymieszać. Posiekać z masłem na kruszonkę, dodać wodę i zagnieść elastyczne ciasto. Zawinąć w folię spożywczą i schować do lodówki na godzinę. Po godzinie na folii rozwałkować na duży placek. Wyłożyć nadzienie, zawinąć brzeg. Piec około 35 minut w temperaturze 175°C. Wystudzić.

Nadzienie tak naprawdę jest kwestią smaku lub tego, co akurat mamy w lodówce lub spiżarce.
W tym wypadku złożyły się na nie:
2 łyżki powideł śliwkowych
2 łyżki marmolady owocowej
1 jabłko i jedna śliwka pokrojone na półplasterki
kilka malin
cynamon
cukier waniliowy.




Morze inspiracji


 The sea, once it casts its spell, holds one in its net of wonder forever.
{Jacques Yves Cousteau}




To tylko ciąg dalszy mojej fascynacji morskimi formami życia. Koralowce to niewyczerpane źródło inspiracji. A ponieważ tych prawdziwych nie można mieć / zdobyć / kupić, trzeba je sobie... zrobić. 
Samoschnąca glinka okazała się niezwykle wdzięcznym materiałem do twórczej zabawy. 
Gdzieś tam kiedyś mi mignęła na półce w Empiku, lecz dopiero post Wioli z InteriorsPL sprawił, że przepadłam na dobre. I teraz wałek często idzie w ruch, lecz zamiast wałkować ciasta na jesienne tarty, wałkuję glinkę.
Można ją z łatwością ciąć, wyginać, formować, malować, lakierować...

I tu taka sytuacja. Zaszła potrzeba zabezpieczyć przed wilgocią koralowiec, zrobiony jakiś czas temu (TU). 
Duży market budowlany. Krążę między półkami z puszkami. Miły Pan z obsługi bardzo chce pomóc.

Pan: Czy mogę w czymś pomóc?
Ja: Nie dziękuję.
I dalej krążę. Oglądam puszki z lakierami.
Pan: Może jednak mógłbym pomóc?
Ja: No może, szukam lakieru.
Pan: A do czego ten lakier miałby być?
Ja: Nooo, najlepiej żeby nie był błyszczący, szybko schnął i nie miał drażniącego zapachu.
Pan: Ale do czego konkretnie, to mógłbym lepiej dobrać...
Ja: Yyyy, do takiego tam.... mmmm... wyrobu...

No bo czy Pan miałby specjalny lakier do koralowca z masy solnej??? ;)