Orange is the happiest colour.
{Frank Sinatra}
Bardzo lubię kuchenne przygody; gotowanie, pieczenie, smakowanie. Lubię też dłubaninki 'zrób to sama'. Jednak moja przygoda blogowa nie zaczęła się od kulinariów. Ani od DIY. Zaczęła się dawno temu od blogów wnętrzarskich. A jeszcze wcześniej od kilogramów magazynów o tej samej tematyce. Bo interesują mnie piękne miejsca, wnętrza, ich klimat, kompozycje, aranżacje. Meble, kolory, dodatki...
No i okazuje się, że 66 postów minęło, a o wnętrzach się nie uzewnętrzniam. Postanowiłam więc to zmienić. I podzielić się swoim wnętrzem. Zaczynając konkretnie, bo... od sypialni. Najpierw myślałam, że to dość ekshibicjonistyczne.
No ale skoro inne Bloggerki mogą, to i ja zrzucę zasłonę tajemnicy, albo choć odsłonię jej rąbek.
Kiedy ponad 4 lata temu zmienialiśmy nasze małe mieszkanko, na nieco większe, wiedziałam jedno. Żadnych kremów, żadnych beżów! I tak kończąc harmonijny związek z pastelami w mieszkaniu numer '1', rozpoczęłam burzliwy romans z kolorami Bollywoodu w mieszkaniu numer '2'.
Pierwszym zaaranżowanym już w głowie pomieszczeniem była sypialnia. Konsekwentnie, pochłonęła ona najwięcej zaangażowania i czasu, który w ograniczonej ilością dni urlopowych mierze, mieliśmy zaplanowany na remont całego M.
Po pierwsze kolor. Miał być idealny. I ten z namaszczeniem wybierany z grubaśnego wzornika i mieszany na indywidualne zamówienie okazał się... niewypałem. Na ścianie nie miał mocy za grosz.
Za to 'imbirowe pola' z palety gotowych barw Duluxa zachwyciły mnie od pierwszego muśnięcia ściany wałkiem. Wiele osób okazało zdziwienie tym kolorem w sypialni. Dla mnie spełnia on swoją rolę idealnie. Wprowadza trochę śródziemnomorskie, trochę meksykańskie, terakotowe ciepło, nawet gdy za oknem zimno i szaro.
Po drugie - kratownica nad łóżkiem. Zobaczyłam jej metalowy pierwowzór w jakimś dwutygodniku, który ujawniał światu zdjęcia nowej posiadłości Evy Longorii (podobno) i od razu wiedziałam, że chcę mieć coś takiego w swojej sypialni. I warto dodać, że było to na długo przed podjęciem decyzji o przeprowadzce, a tym bardziej przed dopełnieniem wszelkich formalności z tym związanych.
Kuta z żelaza konstrukcja ustąpiła co prawda miejsca drewnianej, jednak z rozczuleniem wspominam chwile jej docinania, skręcania i malowania, co czyniliśmy razem z Panem Mężem.
Po trzecie wiedziałam, że żadna kupna szafa nie wpasuje się odpowiednio w klimat, więc mój dzielny i zdolny Mąż, zbudował dla nas szafę z żaluzjowymi drzwiami, która idealnie dopełniła całości wnętrza.
A że lubię jak jest trochę eklektycznie, więc znalazłam w sypialni miejsce dla starego krzesełka i jeszcze starszego stoliczka z jakiejś tam innej epoki wnętrzarskiej.
Miłego wieczoru!